Artur Chmielarz został wybrany na prezesa Polskiego Związku Taekwondo Olimpijskiego. Powraca tym samym na stanowisko, które zajmował przez dwie kadencje w latach 2012-2021 - przez ostatnie trzy lata ze względu na ustawowe ograniczenie maksymalnie dwóch następujących po sobie kadencji pełnił funkcję wiceprezesa.
Sprawozdawczo-Wyborcze Walne Zebranie Członków PZTO odbyło się w Warszawie 3 listopada 2024. Oficjalnie bez udziału mediów - taką informację otrzymałem 28 października z biura PZTO. Dzięki uprzejmości Okręgowego Związku Taekwondo Olimpijskiego w Lublinie, który udzielił mi upoważnienia do reprezentowania go jako delegata, mogłem nie tylko obserwować, ale też zabrać głos w dyskusji - starałem się nie nadużywać tego prawa, zwłaszcza że bolączki taekwondo olimpijskiego znane mi są tylko z innych przekazów, niewiele do tej pory miałem wspólnego z tą dyscypliną sportu.
Uczestnictwo w Walnym było dla mnie zatem okazją do tego, aby poznać to środowisko i styl procedowania obrad. Z przykrością muszę powiedzieć, że moje wrażenia bynajmniej dobre nie są. Już pierwszy wybór - przewodniczącego obrad - wyraźnie pokazał podział środowiska: wybór mecenas Aleksandry Wojnisz 56 głosami przy 38 głosach oddanych na mecenasa Marcina Ziółkowskiego jeden z delegatów siedzących za mną skomentował "no, to możemy iść do domu, wszystko wiadomo". Pani mecenas zaproponowana była przez przedstawicieli ustępującego Zarządu, pan mecenas - przez kontrkandydata prezesa Chmielarza, pana Marcina Bochenkiewicza. Różnicę w głosach w tych bądź zbliżonych proporcjach było widać w większości głosowań osobowych.
Głosowania przeprowadzane były elektronicznie - trochę "na wiarę" przyjęto informację od przedstawicieli obsługującej firmy, że głosowanie tajne faktycznie jest tajne i nie są przechowywane dane dotyczące tego, z czyjego pilota wypłynął głos na daną osobę. Same głosowania przebiegały, niestety, jak w Sejmie - cokolwiek by kandydaci nie powiedzieli, delegaci od początku wiedzieli, na kogo głosować. A gdyby zapomnieli, prowadząca obrady pani mecenas wskazywała podczas wyczytywania kandydatów do Zarządu, którzy zostali wskazani przez wybranego prezesa - później także, którzy byli wskazani przez kontrkandydata, ale gromki śmiech podsumował "równe szanse", jakie miały dwie frakcje, które wytworzyły się w środowisku polskiego taekwondo olimpijskiego. I faktycznie - w komplecie wybrano członków zarządu nominowanych przez prezesa Chmielarza.
Nie inaczej było w przypadku Komisji Rewizyjnej. Organ w wielu związkach istniejący teoretycznie - jaki jest zresztą sens organu kontroli, który wybierany jest przez te same osoby co organ kontrolowany? Zresztą w ustępującej kadencji dwoje członków Komisji Rewizyjnej zrezygnowało - na pół roku przed końcem kadencji. Nie dokonano kooptacji ani wyborów uzupełniających, ba, śladu po tych rezygnacjach nie znajdziemy w Krajowym Rejestrze Sądowym. Pomimo tego sprawozdanie Komisji Rewizyjnej, działającej w składzie nieprzepisowym, tj. w mniejszym składzie niż wskazany w statucie pięcioosobowy, zostało przez Walne przyjęte.
Nowa kadencja Komisji Rewizyjnej nie rozpoczęła się optymistycznie w kwestii ewentualnej kontroli: Patrycja Pasynczuk-Gąsiorek zapowiedziała, że "chce zaangażować się w działalność Związku", ale nie odpowiedziała na pytanie, ile kontroli w życiu przeprowadziła i czy w ogóle wie, co to jest komisja rewizyjna. Kolejna kandydatka, Julia Brach, 20-letnia studentka, również doświadczenia w tej kwestii nie wykazała - część delegatów jednak doceniła - przepraszam, że przytaczam te słowa - "zgrabne nogi". Doświadczenia nie wykazał też jej rówieśnik, Tymon Szałwiński, student medycyny. Większość delegatów tym osobom powierzyła rolę nadzorowania prac Zarządu, odrzucając kandydatury mających doświadczenie audytorskie np. Marcina Bochenkiewicza czy Artura Balcerowskiego.
Ciekawostką, chociaż nie budzącą sprzeciwu na sali - było uchwalenie regulaminu obrad w punkcie 9. porządku obrad, wcześniej procedując jednak złożone do Komisji Uchwał i Wniosków projekty uchwał. Część delegatów nie kryła rozczarowania, że na Walnym muszą pochylać się nad sprawami takimi jak propozycja zmian w statucie czy poszczególnych regulaminach. Niechętnie też podchodzili do tego, aby zajmować się tematem powołania Komisji Zawodniczej - ta uchwała jednak miała jedynie charakter kierunkowy, mający zobowiązać władze Związku do jej powołania w bliskiej przyszłości.
Można było odnieść wrażenie, że niektórzy delegaci siedzieli tam za karę i czuli bezsens swojej roli. W zasadzie tak było - ich rola sprowadzała się do wciśnięcia guzika zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, które zresztą, pomimo rzekomej tajności głosowań w sprawach osobowych, niedyskretnie i niewybrednie sobie na bieżąco przekazywali. W ten sposób jednak nie wykazali żadnej woli zmiany swojej roli - można wręcz było odnieść wrażenie, że Walne, w dodatku Sprawozdawczo-Wyborcze, a więc podsumowujące całą kadencję i otwierające nową, które powinno być świętem demokracji w polskim związku sportowym, jest dla nich zbędną procedurą, a rządy autokratyczne, w których nie musieliby w żadnym stopniu uczestniczyć, byłyby im na rękę. Na hasło "demokratyczne wybory" zresztą niektórzy parsknęli śmiechem, co tylko utwierdza mnie w złej opinii, jaką po moim pierwszym bezpośrednim zderzeniu ze środowiskiem wyniosłem.
Podsumowując: prezes i jego "grupa trzymająca władzę" ma większość, niechętną do zmian choćby w kwestii transparentności, której dotyczyły proponowane i odrzucone zmiany w statucie PZTO. Wprawdzie zaprezentował program, który zaaprobowali oponenci, wskazując jednak, że będąc w Zarządzie od 2010 roku, tych nowych planów nie wprowadzał w życie i tym samym poddając w wątpliwość, czy wdroży je tym razem. Z drugiej strony mamy opozycję, której ciężko będzie przeciągnąć wystarczająco dużo głosów na swoją stronę idąc na niezbyt dyplomatyczne zwarcie i "odwołując się do sumienia delegatów". Ich kandydaci do Zarządu, nawet mając dokonania na arenie międzynarodowej - włącznie z sędzią finału igrzysk olimpijskich - mogą mieć dobrą opinię i w tej przeważającej części środowiska, ale mają jedną rysę, która przekreśla ich szanse - są wskazani przez opozycję.
Z jednej strony można to traktować jako zabawę blisko setki osób, podczas gdy praca na matach treningowych w klubach może dawać nadzieję na to, że tegoroczna sytuacja, w której naszych taekwondzistów zabrakło na igrzyskach olimpijskich, już się nie powtórzy. Z drugiej jednak - wybrano osoby, mające tą dyscypliną w naszym kraju zarządzać, kierując się nazwiskiem osoby nominującej, a nie wartościami merytorycznymi (których, broń Boże, wybranym nie odbieram - wskazuję jedynie, czym kierowali się delegaci).
Wieczorem po Walnym otrzymałem kilka wiadomości. Jedna z nich rozpoczynała się od słów "przykro, że musiał pan to oglądać". Dostaję pytania, czy jest szansa, że ministerstwo interweniuje. Nie widzę takiej możliwości - ministerstwo mogłoby interweniować, gdyby naruszono któryś z przepisów ustawy bądź statutu (takie skargi pojawiały się rok temu przy walnym sprawozdawczym - zostały jednak przez Departament Prawny MSiT zbyte - w dodatku dopiero po dziesięciu miesiącach!). W przypadku taekwondo mamy paradoksalnie dużo większy problem - większość delegatów nie ma w ogóle ochoty na jakąkolwiek refleksję, debatę nad stanem dyscypliny. Nie byli chętni nawet wysłuchiwać prezentacji kandydatów na członków Zarządu czy Komisji Rewizyjnej - wręcz byli zawiedzeni, że taki punkt znalazł się w porządku obrad, który przecież sami przyjęli - 66 głosami za na 97 obecnych delegatów. Tak kończy się głosowanie stadne - kazali, to wcisnęli "za" albo "przeciw", a najwyraźniej nie wiedzieli nawet za czy przeciw czemu.
To nie wróży dobrze dyscyplinie, kiedy takie osoby mają jakąkolwiek decyzyjność albo tę decyzyjność komuś powierzają.
Sprawozdawczo-Wyborcze Walne Zebranie Członków PZTO odbyło się w Warszawie 3 listopada 2024. Oficjalnie bez udziału mediów - taką informację otrzymałem 28 października z biura PZTO. Dzięki uprzejmości Okręgowego Związku Taekwondo Olimpijskiego w Lublinie, który udzielił mi upoważnienia do reprezentowania go jako delegata, mogłem nie tylko obserwować, ale też zabrać głos w dyskusji - starałem się nie nadużywać tego prawa, zwłaszcza że bolączki taekwondo olimpijskiego znane mi są tylko z innych przekazów, niewiele do tej pory miałem wspólnego z tą dyscypliną sportu.
Uczestnictwo w Walnym było dla mnie zatem okazją do tego, aby poznać to środowisko i styl procedowania obrad. Z przykrością muszę powiedzieć, że moje wrażenia bynajmniej dobre nie są. Już pierwszy wybór - przewodniczącego obrad - wyraźnie pokazał podział środowiska: wybór mecenas Aleksandry Wojnisz 56 głosami przy 38 głosach oddanych na mecenasa Marcina Ziółkowskiego jeden z delegatów siedzących za mną skomentował "no, to możemy iść do domu, wszystko wiadomo". Pani mecenas zaproponowana była przez przedstawicieli ustępującego Zarządu, pan mecenas - przez kontrkandydata prezesa Chmielarza, pana Marcina Bochenkiewicza. Różnicę w głosach w tych bądź zbliżonych proporcjach było widać w większości głosowań osobowych.
Głosowania przeprowadzane były elektronicznie - trochę "na wiarę" przyjęto informację od przedstawicieli obsługującej firmy, że głosowanie tajne faktycznie jest tajne i nie są przechowywane dane dotyczące tego, z czyjego pilota wypłynął głos na daną osobę. Same głosowania przebiegały, niestety, jak w Sejmie - cokolwiek by kandydaci nie powiedzieli, delegaci od początku wiedzieli, na kogo głosować. A gdyby zapomnieli, prowadząca obrady pani mecenas wskazywała podczas wyczytywania kandydatów do Zarządu, którzy zostali wskazani przez wybranego prezesa - później także, którzy byli wskazani przez kontrkandydata, ale gromki śmiech podsumował "równe szanse", jakie miały dwie frakcje, które wytworzyły się w środowisku polskiego taekwondo olimpijskiego. I faktycznie - w komplecie wybrano członków zarządu nominowanych przez prezesa Chmielarza.
Nie inaczej było w przypadku Komisji Rewizyjnej. Organ w wielu związkach istniejący teoretycznie - jaki jest zresztą sens organu kontroli, który wybierany jest przez te same osoby co organ kontrolowany? Zresztą w ustępującej kadencji dwoje członków Komisji Rewizyjnej zrezygnowało - na pół roku przed końcem kadencji. Nie dokonano kooptacji ani wyborów uzupełniających, ba, śladu po tych rezygnacjach nie znajdziemy w Krajowym Rejestrze Sądowym. Pomimo tego sprawozdanie Komisji Rewizyjnej, działającej w składzie nieprzepisowym, tj. w mniejszym składzie niż wskazany w statucie pięcioosobowy, zostało przez Walne przyjęte.
Nowa kadencja Komisji Rewizyjnej nie rozpoczęła się optymistycznie w kwestii ewentualnej kontroli: Patrycja Pasynczuk-Gąsiorek zapowiedziała, że "chce zaangażować się w działalność Związku", ale nie odpowiedziała na pytanie, ile kontroli w życiu przeprowadziła i czy w ogóle wie, co to jest komisja rewizyjna. Kolejna kandydatka, Julia Brach, 20-letnia studentka, również doświadczenia w tej kwestii nie wykazała - część delegatów jednak doceniła - przepraszam, że przytaczam te słowa - "zgrabne nogi". Doświadczenia nie wykazał też jej rówieśnik, Tymon Szałwiński, student medycyny. Większość delegatów tym osobom powierzyła rolę nadzorowania prac Zarządu, odrzucając kandydatury mających doświadczenie audytorskie np. Marcina Bochenkiewicza czy Artura Balcerowskiego.
Ciekawostką, chociaż nie budzącą sprzeciwu na sali - było uchwalenie regulaminu obrad w punkcie 9. porządku obrad, wcześniej procedując jednak złożone do Komisji Uchwał i Wniosków projekty uchwał. Część delegatów nie kryła rozczarowania, że na Walnym muszą pochylać się nad sprawami takimi jak propozycja zmian w statucie czy poszczególnych regulaminach. Niechętnie też podchodzili do tego, aby zajmować się tematem powołania Komisji Zawodniczej - ta uchwała jednak miała jedynie charakter kierunkowy, mający zobowiązać władze Związku do jej powołania w bliskiej przyszłości.
Można było odnieść wrażenie, że niektórzy delegaci siedzieli tam za karę i czuli bezsens swojej roli. W zasadzie tak było - ich rola sprowadzała się do wciśnięcia guzika zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, które zresztą, pomimo rzekomej tajności głosowań w sprawach osobowych, niedyskretnie i niewybrednie sobie na bieżąco przekazywali. W ten sposób jednak nie wykazali żadnej woli zmiany swojej roli - można wręcz było odnieść wrażenie, że Walne, w dodatku Sprawozdawczo-Wyborcze, a więc podsumowujące całą kadencję i otwierające nową, które powinno być świętem demokracji w polskim związku sportowym, jest dla nich zbędną procedurą, a rządy autokratyczne, w których nie musieliby w żadnym stopniu uczestniczyć, byłyby im na rękę. Na hasło "demokratyczne wybory" zresztą niektórzy parsknęli śmiechem, co tylko utwierdza mnie w złej opinii, jaką po moim pierwszym bezpośrednim zderzeniu ze środowiskiem wyniosłem.
Podsumowując: prezes i jego "grupa trzymająca władzę" ma większość, niechętną do zmian choćby w kwestii transparentności, której dotyczyły proponowane i odrzucone zmiany w statucie PZTO. Wprawdzie zaprezentował program, który zaaprobowali oponenci, wskazując jednak, że będąc w Zarządzie od 2010 roku, tych nowych planów nie wprowadzał w życie i tym samym poddając w wątpliwość, czy wdroży je tym razem. Z drugiej strony mamy opozycję, której ciężko będzie przeciągnąć wystarczająco dużo głosów na swoją stronę idąc na niezbyt dyplomatyczne zwarcie i "odwołując się do sumienia delegatów". Ich kandydaci do Zarządu, nawet mając dokonania na arenie międzynarodowej - włącznie z sędzią finału igrzysk olimpijskich - mogą mieć dobrą opinię i w tej przeważającej części środowiska, ale mają jedną rysę, która przekreśla ich szanse - są wskazani przez opozycję.
Z jednej strony można to traktować jako zabawę blisko setki osób, podczas gdy praca na matach treningowych w klubach może dawać nadzieję na to, że tegoroczna sytuacja, w której naszych taekwondzistów zabrakło na igrzyskach olimpijskich, już się nie powtórzy. Z drugiej jednak - wybrano osoby, mające tą dyscypliną w naszym kraju zarządzać, kierując się nazwiskiem osoby nominującej, a nie wartościami merytorycznymi (których, broń Boże, wybranym nie odbieram - wskazuję jedynie, czym kierowali się delegaci).
Wieczorem po Walnym otrzymałem kilka wiadomości. Jedna z nich rozpoczynała się od słów "przykro, że musiał pan to oglądać". Dostaję pytania, czy jest szansa, że ministerstwo interweniuje. Nie widzę takiej możliwości - ministerstwo mogłoby interweniować, gdyby naruszono któryś z przepisów ustawy bądź statutu (takie skargi pojawiały się rok temu przy walnym sprawozdawczym - zostały jednak przez Departament Prawny MSiT zbyte - w dodatku dopiero po dziesięciu miesiącach!). W przypadku taekwondo mamy paradoksalnie dużo większy problem - większość delegatów nie ma w ogóle ochoty na jakąkolwiek refleksję, debatę nad stanem dyscypliny. Nie byli chętni nawet wysłuchiwać prezentacji kandydatów na członków Zarządu czy Komisji Rewizyjnej - wręcz byli zawiedzeni, że taki punkt znalazł się w porządku obrad, który przecież sami przyjęli - 66 głosami za na 97 obecnych delegatów. Tak kończy się głosowanie stadne - kazali, to wcisnęli "za" albo "przeciw", a najwyraźniej nie wiedzieli nawet za czy przeciw czemu.
To nie wróży dobrze dyscyplinie, kiedy takie osoby mają jakąkolwiek decyzyjność albo tę decyzyjność komuś powierzają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz