piątek, 8 listopada 2024

Dynamiczne, 7-godzinne Walne wybrało prezesa

W poniedziałek nowego prezesa powitaliśmy w Polskim Związku Jeździeckim. Tomasz Siergiej jest już trzecim w tej kadencji władz - i nie ma pewności, że ostatnim.

Kadencję na tym stanowisku rozpoczął Oskar Szrajer, w maju ubiegłego roku odwołany przez Walne na podstawie zarzutów Komisji Rewizyjnej dotyczących naruszania przez prezesa związkowych procedur i regulaminów. Zarzutów, które dość logicznie odpierał. Wówczas dyskusję dość celnie podsumował Tomasz Siergiej - stając na stanowisku, że jeżeli wyczerpała się formuła współpracy reszty Zarządu z prezesem, należało zawnioskować o jego odwołanie bez stawiania przez Komisję Rewizyjną "miękkich" zarzutów. Ostatecznie odwołany został, a zastąpił go Marcin Kamiński.

Półtora roku później historia zatoczyła koło - złożono wniosek o odwołanie Marcina Kamińskiego. Tym razem dyskusję spuentował inny delegat, Jacek Tokarski, słowami, które w depeszy PAP zacytował red. Jerzy Jakobsche - "zarzuty są enigmatyczne, odpowiedzi też". Prezes Kamiński postanowił oszczędzić delegatom głosowania i sam złożył swoją dymisję. W głosowaniu na jego następcę Tomasz Siergiej pokonał członkinię Zarządu, Patrycję Kaczorowską 54:28.

O ile tym razem uchwalenie porządku i regulaminu obrad nie zajęło ponad dwóch i pół godziny jak w maju 2023, a dymisja prezesa Kamińskiego pozwoliła oszczędzić mnóstwo czasu na dyskusji, tak podczas tego Walnego rozprawiano na temat skrócenia kadencji i dostosowania jej do cyklu olimpijskiego - co było pokłosiem przedłużenia z powodu pandemii kadencji poprzedniej. Przez trzy lata żadne Walne się sprawą nie zajęła, zatem Komisja Statutowa zaproponowała skrócenie kadencji następnej - do okresu 2025-2028.

I nikt nie miał wątpliwości, że dostosować się do olimpiady należy. Rozpatrywanie tej decyzji miało nastąpić po wszelkich głosowaniach osobowych, jednak przegłosowano zmianę i rozpoczęcie merytorycznej części obrad właśnie od tej decyzji. Przewodniczący obrad Mateusz Cichoń poparł wniosek, licząc na dyskusję spokojniejszą niż prowadzoną przez rozgrzane po dyskusji nad losem prezesa głowy. Przeliczył się - to właśnie przesunięcie dyskusji przed najbardziej wyczekiwany punkt Walnego sprawiło, że dyskusja zaczęła zataczać coraz szersze kręgi.

Po pierwsze bowiem podjęto próbę skrócenia jeszcze bieżącej kadencji. Co nie było niemożliwe w teorii, w praktyce jednak wymagałoby zarejestrowania właściwej zmiany statutu w Krajowym Rejestrze Sądowym, na co czeka się 3-6 miesięcy, a następnie, ze względu na specyfikę PZJ, konieczność zwołania Walnych w wojewódzkich związkach jeździeckich, których delegaci są wybierani na kadencję zbieżną z władzami PZJ - co również dwa miesiące by mogło zająć. Niemniej jednak wobec głosów o chęci skrócenia i tej kadencji, a przynajmniej weryfikacji całego Zarządu, dyskusja, która miała dotyczyć tylko zrównania kadencji z olimpiadą poszła dużo dalej.

W międzyczasie po sali zaczął krążyć wniosek o zwołanie kolejnego Nadzwyczajnego Walnego i odwołanie całego Zarządu oraz całej Komisji Rewizyjnej - i zebrał on wymaganą liczbę podpisów, po czym został złożony na ręce Zarządu. I gdy w dyskusji wyborczej mówiono już o prezesie na 90 dni - co było pretekstem do skrócenia debaty nad kandydaturami. Po wyborze zaapelowano do członków Zarządu o dymisję i ewentualne kandydowanie w następnym punkcie, dotyczącym uzupełnienia składu (dymisję złożył wcześniej Hubert Kierznowski).

I tutaj wnioskodawców zaskoczył nowo wybrany prezes - podczas zwołanej przerwy wziął członków Zarządu na stronę, po czym zadeklarował wolę współpracy do końca kadencji. A to skutkowało... wycofaniem kilku podpisów pod złożonym wcześniej wnioskiem o Nadzwyczajne Walne - jeden z delegatów uzasadnił to liderowi wnioskodawców, Oskarowi Szrajerowi, że nie spodziewał się woli współpracy Szargieja z dotychczasowym Zarządem. Były prezes PZJ starał się znaleźć kolejnych chętnych do poparcia wniosku - i czy to mu się udało, dowiemy się zapewne na dniach, jeśli Nadzwyczajne Walne zwołane zostanie bądź nie.

Na koniec chciałbym jeszcze słowo powiedzieć o prawnikach. Podczas dyskusji delegaci - w większości prawnikami niebędący - starali się szukać różnych kruczków prawnych, które mogłyby rozwiązać pewne konflikty na ich korzyść. Obecny na sali radca prawny PZJ w swoich poradach czy interpretacjach stosował jednak tak profesjonalny język, że zamiast sprawy wyjaśniać, to wręcz tworzył w głowach zebranych większy mętlik. W tym chaosie pojawiały się wręcz na sali głosy, że można podejmować dowolną decyzję, a jak okaże się niezgodna z prawem, to po prostu minister jako organ nadzoru ją unieważni. Na wzór kreatywnej księgowości można zatem mówić o kreatywnym prawodawstwie - do takiego jednak, zdaje się, nie doszło.

W przyszłym roku środowisko jeździeckie czekają kolejne wybory - a doświadczenia ostatnich Walnych wyborczych z pewnością dadzą delegatom do myślenia, kogo chcą mieć we władzach PZJ jeśli ci ludzie mają w nich zasiadać przez całą kadencję.

poniedziałek, 4 listopada 2024

Nowy-stary prezes i stare porządki

Artur Chmielarz został wybrany na prezesa Polskiego Związku Taekwondo Olimpijskiego. Powraca tym samym na stanowisko, które zajmował przez dwie kadencje w latach 2012-2021 - przez ostatnie trzy lata ze względu na ustawowe ograniczenie maksymalnie dwóch następujących po sobie kadencji pełnił funkcję wiceprezesa.

Sprawozdawczo-Wyborcze Walne Zebranie Członków PZTO odbyło się w Warszawie 3 listopada 2024. Oficjalnie bez udziału mediów - taką informację otrzymałem 28 października z biura PZTO. Dzięki uprzejmości Okręgowego Związku Taekwondo Olimpijskiego w Lublinie, który udzielił mi upoważnienia do reprezentowania go jako delegata, mogłem nie tylko obserwować, ale też zabrać głos w dyskusji - starałem się nie nadużywać tego prawa, zwłaszcza że bolączki taekwondo olimpijskiego znane mi są tylko z innych przekazów, niewiele do tej pory miałem wspólnego z tą dyscypliną sportu.

Uczestnictwo w Walnym było dla mnie zatem okazją do tego, aby poznać to środowisko i styl procedowania obrad. Z przykrością muszę powiedzieć, że moje wrażenia bynajmniej dobre nie są. Już pierwszy wybór - przewodniczącego obrad - wyraźnie pokazał podział środowiska: wybór mecenas Aleksandry Wojnisz 56 głosami przy 38 głosach oddanych na mecenasa Marcina Ziółkowskiego jeden z delegatów siedzących za mną skomentował "no, to możemy iść do domu, wszystko wiadomo". Pani mecenas zaproponowana była przez przedstawicieli ustępującego Zarządu, pan mecenas - przez kontrkandydata prezesa Chmielarza, pana Marcina Bochenkiewicza. Różnicę w głosach w tych bądź zbliżonych proporcjach było widać w większości głosowań osobowych.

Głosowania przeprowadzane były elektronicznie - trochę "na wiarę" przyjęto informację od przedstawicieli obsługującej firmy, że głosowanie tajne faktycznie jest tajne i nie są przechowywane dane dotyczące tego, z czyjego pilota wypłynął głos na daną osobę. Same głosowania przebiegały, niestety, jak w Sejmie - cokolwiek by kandydaci nie powiedzieli, delegaci od początku wiedzieli, na kogo głosować. A gdyby zapomnieli, prowadząca obrady pani mecenas wskazywała podczas wyczytywania kandydatów do Zarządu, którzy zostali wskazani przez wybranego prezesa - później także, którzy byli wskazani przez kontrkandydata, ale gromki śmiech podsumował "równe szanse", jakie miały dwie frakcje, które wytworzyły się w środowisku polskiego taekwondo olimpijskiego. I faktycznie - w komplecie wybrano członków zarządu nominowanych przez prezesa Chmielarza.

Nie inaczej było w przypadku Komisji Rewizyjnej. Organ w wielu związkach istniejący teoretycznie - jaki jest zresztą sens organu kontroli, który wybierany jest przez te same osoby co organ kontrolowany? Zresztą w ustępującej kadencji dwoje członków Komisji Rewizyjnej zrezygnowało - na pół roku przed końcem kadencji. Nie dokonano kooptacji ani wyborów uzupełniających, ba, śladu po tych rezygnacjach nie znajdziemy w Krajowym Rejestrze Sądowym. Pomimo tego sprawozdanie Komisji Rewizyjnej, działającej w składzie nieprzepisowym, tj. w mniejszym składzie niż wskazany w statucie pięcioosobowy, zostało przez Walne przyjęte.

Nowa kadencja Komisji Rewizyjnej nie rozpoczęła się optymistycznie w kwestii ewentualnej kontroli: Patrycja Pasynczuk-Gąsiorek zapowiedziała, że "chce zaangażować się w działalność Związku", ale nie odpowiedziała na pytanie, ile kontroli w życiu przeprowadziła i czy w ogóle wie, co to jest komisja rewizyjna. Kolejna kandydatka, Julia Brach, 20-letnia studentka, również doświadczenia w tej kwestii nie wykazała - część delegatów jednak doceniła - przepraszam, że przytaczam te słowa - "zgrabne nogi". Doświadczenia nie wykazał też jej rówieśnik, Tymon Szałwiński, student medycyny. Większość delegatów tym osobom powierzyła rolę nadzorowania prac Zarządu, odrzucając kandydatury mających doświadczenie audytorskie np. Marcina Bochenkiewicza czy Artura Balcerowskiego.

Ciekawostką, chociaż nie budzącą sprzeciwu na sali - było uchwalenie regulaminu obrad w punkcie 9. porządku obrad, wcześniej procedując jednak złożone do Komisji Uchwał i Wniosków projekty uchwał. Część delegatów nie kryła rozczarowania, że na Walnym muszą pochylać się nad sprawami takimi jak propozycja zmian w statucie czy poszczególnych regulaminach. Niechętnie też podchodzili do tego, aby zajmować się tematem powołania Komisji Zawodniczej - ta uchwała jednak miała jedynie charakter kierunkowy, mający zobowiązać władze Związku do jej powołania w bliskiej przyszłości.

Można było odnieść wrażenie, że niektórzy delegaci siedzieli tam za karę i czuli bezsens swojej roli. W zasadzie tak było - ich rola sprowadzała się do wciśnięcia guzika zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, które zresztą, pomimo rzekomej tajności głosowań w sprawach osobowych, niedyskretnie i niewybrednie sobie na bieżąco przekazywali. W ten sposób jednak nie wykazali żadnej woli zmiany swojej roli - można wręcz było odnieść wrażenie, że Walne, w dodatku Sprawozdawczo-Wyborcze, a więc podsumowujące całą kadencję i otwierające nową, które powinno być świętem demokracji w polskim związku sportowym, jest dla nich zbędną procedurą, a rządy autokratyczne, w których nie musieliby w żadnym stopniu uczestniczyć, byłyby im na rękę. Na hasło "demokratyczne wybory" zresztą niektórzy parsknęli śmiechem, co tylko utwierdza mnie w złej opinii, jaką po moim pierwszym bezpośrednim zderzeniu ze środowiskiem wyniosłem.

Podsumowując: prezes i jego "grupa trzymająca władzę" ma większość, niechętną do zmian choćby w kwestii transparentności, której dotyczyły proponowane i odrzucone zmiany w statucie PZTO. Wprawdzie zaprezentował program, który zaaprobowali oponenci, wskazując jednak, że będąc w Zarządzie od 2010 roku, tych nowych planów nie wprowadzał w życie i tym samym poddając w wątpliwość, czy wdroży je tym razem. Z drugiej strony mamy opozycję, której ciężko będzie przeciągnąć wystarczająco dużo głosów na swoją stronę idąc na niezbyt dyplomatyczne zwarcie i "odwołując się do sumienia delegatów". Ich kandydaci do Zarządu, nawet mając dokonania na arenie międzynarodowej - włącznie z sędzią finału igrzysk olimpijskich - mogą mieć dobrą opinię i w tej przeważającej części środowiska, ale mają jedną rysę, która przekreśla ich szanse - są wskazani przez opozycję.

Z jednej strony można to traktować jako zabawę blisko setki osób, podczas gdy praca na matach treningowych w klubach może dawać nadzieję na to, że tegoroczna sytuacja, w której naszych taekwondzistów zabrakło na igrzyskach olimpijskich, już się nie powtórzy. Z drugiej jednak - wybrano osoby, mające tą dyscypliną w naszym kraju zarządzać, kierując się nazwiskiem osoby nominującej, a nie wartościami merytorycznymi (których, broń Boże, wybranym nie odbieram - wskazuję jedynie, czym kierowali się delegaci).

Wieczorem po Walnym otrzymałem kilka wiadomości. Jedna z nich rozpoczynała się od słów "przykro, że musiał pan to oglądać". Dostaję pytania, czy jest szansa, że ministerstwo interweniuje. Nie widzę takiej możliwości - ministerstwo mogłoby interweniować, gdyby naruszono któryś z przepisów ustawy bądź statutu (takie skargi pojawiały się rok temu przy walnym sprawozdawczym - zostały jednak przez Departament Prawny MSiT zbyte - w dodatku dopiero po dziesięciu miesiącach!). W przypadku taekwondo mamy paradoksalnie dużo większy problem - większość delegatów nie ma w ogóle ochoty na jakąkolwiek refleksję, debatę nad stanem dyscypliny. Nie byli chętni nawet wysłuchiwać prezentacji kandydatów na członków Zarządu czy Komisji Rewizyjnej - wręcz byli zawiedzeni, że taki punkt znalazł się w porządku obrad, który przecież sami przyjęli - 66 głosami za na 97 obecnych delegatów. Tak kończy się głosowanie stadne - kazali, to wcisnęli "za" albo "przeciw", a najwyraźniej nie wiedzieli nawet za czy przeciw czemu.

To nie wróży dobrze dyscyplinie, kiedy takie osoby mają jakąkolwiek decyzyjność albo tę decyzyjność komuś powierzają.